czwartek, 25 grudnia 2014

O Żabim Kruku

Kiedy wchodzi się na Dwór Artusa po prawej stronie u wejścia wisi podobno „czarci trzon” z wmurowaną podobizną diabła. Wiąże się z nim jedna z najbardziej romantycznych opowieści jakie krążyły i krążą  po Gdańsku. A jak historia romantyczna to na pewno o wielkiej i trudnej miłości dwojga młodych ludzi. Dziewczyna, piękna córka bogatego kupca mogąca mieć na każde skinienie każdego szlachetnie urodzonego młodzieńca, jak to bywa z miłością, która nie wiadomo dlaczego wybiera właśnie tą osobę co do której  rodzice mają jakieś zastrzeżenia. Tak było i w tej legendzie. Młodzieniec  - Wojtek - zawodu flisak  i dziewczyna – Róża -  zakochują się w sobie. Zakochany młodzieniec ciężką pracą  i zarobionymi w ten sposób pieniędzmi kupił sobie strój mieszczanina, mógł więc poprosić o rękę córki kupca. Dziewczyna najpierw jednak proponuje mu udział w balu na Dworze Artusa. Róża  po kilku tańcach „wpadła” w ramiona przystojnego młodzieńca nie wiedząc, że to jest sam diabeł.  Diabła rozpoznał tylko Wojtek i pragnąc ostrzec ukochaną usłyszał „nie kracz złowieszczych słów”. Wtedy diabeł z dziewczyną zniknęli a chłopiec zamienił się w kruka. Nie umiał latać więc spadł do bajora  w okolicy Starego Przedmieścia. Uratowały go żaby, a sam żabi król postanowił mu pomóc. Żabi król dowiedział się, że diabeł zamienił dziewczynę  w kwiat, który trzymał w pieczarze gdzie sam mieszkał. Wojtek niebawem udał się na ratunek ukochanej z prezentem – usypiającym eliksirem – jaki dostał od żab. Wleciawszy do pieczary zastał śpiącego diabła. Dla pewności jeszcze potraktował go otrzymanym eliksirem i skoczył na twarz diabła wyrywając mu czarci trzon. Młodzi powrócili do swoich ludzkich postaci. Ojciec Róży za uratowanie córki zgodził się na ich małżeństwo. Czarci trzon ku przestrodze dla nierozważnych panien zawieszono w Dworze Artusa. Widząc u wejścia ten „diabelski znak” niejednemu ze zwiedzających „ciarki” przejdą po plecach.

wtorek, 23 grudnia 2014

Legenda o Oruni



W dawnej osadzie o nazwie Dębowa Góra  mieszkało rodzeństwo. Pięciu braci i jedna, jedyna siostra. Darzyli się wszyscy wielką miłością jak i wzajemnym zaufaniem. Bracia bardzo kochali siostrę. Chronili ją na wszelkie możliwe sposoby. Zapewniali jej dobrobyt i bogactwo. Z czasem to wszystko dorastającej dziewczynie  przestało wystarczać. Chciała poznać więcej świata i to wielkie miasto jakim był Gdańsk. Tak bardzo prosiła i nalegała, że bracia ulegli i zawieźli ją do Gdańska. Dziewczyna później zaczęła samodzielnie zwiedzać kościoły, klasztory. Często bywała u zakonnic. Pewnego razu jedna z mniszek powiedziała jej, w jaki sposób jej bracia zarabiają na to otaczające ją bogactwo czyli  grabiąc i łupiąc bogatych podróżników i kupców. Od tamtego dnia Orana nie wróciła do domu na Dębowej Górze.  Nikt nie wiedział co się z nią stało przez kilkanaście lat. Kiedy Orana została przełożoną zakonu w gdańskim klasztorze przewoziła złoty relikwiarz. Przejeżdżała wtedy przez Dębową Górę. Bracia jak to czynili od zawsze napadli na powóz i wystrzeloną  strzałą ugodzili Oranę.  Poznali, że zabili siostrę. Postanowili, że uczynią wszystko aby odkupić swoje winy.  Wierzyli, że przeniesienie ogromnych kamieni pozwoli im odkupić grzechy. Jeden po drugim zmarli z ogromnego wysiłku.  Od tego czasu osada zwana Dębową Górą przyjęła nazwę Orana, a później nazwano ją Orunią.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

O „Sądzie Ostatecznym” znajdującym się na Dworze Artusa


Namalowanie wizji Sądu Ostatecznego Rada Miejska zleciła bardzo zdolnemu malarzowi Antoniemu. Znany był on ówczesnym nie tylko z wielkiego talentu malarskiego ale również ze swojego sprytu. Przed wykonaniem zlecenia Malarz udał się na odbywający się bal we Dworze Artusa. Uwagę sprytnego malarza zwróciła piękna panna burmistrzanka. Poprosił więc ją do tańca. Dziewczyna wymówiła się  jakąś dolegliwością, by za chwilę tańczyć z  kimś innym, bardziej jej odpowiadającym. Urażony porażką Antoni postanowił się zemścić na pannie. Kiedy odsłonięto obraz Sądu Ostatecznego składający się z dwóch części – jedna ukazywała dusze zbawione a druga potępione na pierwszym planie dusz potępionych znajdowała się „Doczesna Rozkosz” z twarzą córki burmistrza.  Wściekły ojciec kazał mistrzowi zasłonić twarz córki -  Antoni posłusznie zasłonił ją szklaną kulą, zza której również było widać dziewczynę. Kiedy burmistrz zagroził, że nie wypłaci mu pieniędzy, artysta pokazał mu łódź wiozącą do piekła znanych burmistrzów, rajców i ławników. Burmistrz był jednak nieugięty. Kazał domalować jako potępioną postać samego siebie artystę. Ten sprytnie domalował  siebie w łodzi dla potępionych, którego bosakiem trzymał anioł jako uratowanego od piekła. Musiano więc wypłacić  należne honorarium malarzowi, który spełnił wszystkie warunki burmistrza. Jak wieść niesie  nikt nigdy już więcej w mieście nie zlecił namalowania żadnego obrazu bardzo utalentowanemu artyście. 

Replikę tego obrazu można oglądać obecnie w Dworze Artusa. 
Więcej na temat Antoniego Möllera i jego dzieła można znaleźć Tutaj

sobota, 20 grudnia 2014

O papudze Heweliusza



Mieszkający w Gdańsku słynny astronom i uczony Jan Hewelke (Heweliusz) znany był ówcześnie również jako wielki smakosz i producent piwa. Częstym jego kompanem – jeżeli to tak można nazwać - była papuga, która jak podaje legenda towarzyszyła mu wszędzie.  Papuga  była niezwykle zdolna i potrafiła nauczyć się naśladowania mowy ludzkiej. Jak podaje legenda, codziennie rano Heweliusz udawał się do piwnic Ratusza Staromiejskiego, aby dopilnować robotników przy rozlewaniu piwa. Robotnicy wieczorem odchodząc do domu z pożegnaniem –„idziem panie Hewelke” dyskretnie upominali się o swoją dniówkę. Papuga przyswoiła sobie te słowa. Słowa, które nie raz uratowały jej życie. „Idziem panie Hewelke” uratowało ją z pyska kota, to znów z pożaru domu Heweliusza, z którego zapomniano ją wynieść. Jak wieść niesie w 1687 roku, kiedy zmarł astronom na pogrzebie był także jego ulubiony ptak. Jakież było zdziwienie żałobników, kiedy z klatki trzymanej nad trumną rozległ się rozpaczliwy krzyk: „Idziem panie Hewelke!”.